Dzień Dziecka w Milowych Ludkach

Dzień Dziecka w Milowych Ludkach

Lubię takie wydarzenia. Potrzebni byliśmy od 10-tej. W sali gimnastycznej gromadka osób już dmuchała balony, a właściwie to tam była taka butla z helem. I nikt nie dmuchał taką pompką, jak u nas w „Centerku”. Ela zawiązywała kolorowymi wstążeczkami te baloniki, a ja je trzymałam. Następnie podawałam je dwóm dziewczynkom w wieku 10 lat. One zanosiły je tam, gdzie odbywała się cała impreza. Było miło i przyjemnie. Wpisałyśmy się na listę i poszłyśmy dalej. Nie musiałyśmy nic robić, tylko dobrze się bawić. Pierwsze spostrzeżenie, to bańki mydlane, które z takiego urządzenia same bomblowały. I niedaleko też była przebrana pani, jak w cyrku i odpowiadała za bańki, które my także robimy. Wiaderko, dobry płyn i te patyki ze sznurkami. Było dużo atrakcji, np. stoisko medyczne, przy którym były materace i piłki rehabilitacyjne do ćwiczeń. Mój Daniel od razu sam na piłce się położył i nie chciał z niej zejść. Były buty profilaktyczno-ortopedyczne dla dzieci. Wzięłam kontakt, bo buty dla Daniela są potrzebne. Namioty, jeden obok drugiego, a w jednym młody 20-to paroletni chłopak żonglował dwoma, trzema i więcej piłeczkami. One były leciutkie i plastikowe, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Chłopak bardzo sympatyczny, nawiązujący szybki kontakt z dziećmi. Powiedziałam mu o Igorze, który nas odwiedza, że jest naszym przyjacielem. Żonglowanie kulami też nam pokazał i sztuczki magiczno-iluzjonistyczne. Dzieciaki się śmiały i my też. Był też Pan Rafał przebrany za klauna, człowiek pozytywnie zakręcony. Kura Hela, taka piszcząca, którą się kupuje w sklepie z zabawkami dla psów i kotów oraz obręcze, przez którą miała przelatywać w zabawie „rzut do celu”. Ubaw po pachy. Kolejny namiot, z młodzieżą, która popisywała się swoimi umiejętnościami artystycznymi, czyli śpiewaniem oraz graniem na gitarze i na flecie. Z tego namiotu odtwarzali muzykę, która była nam bliska. Od razu poderwała mnie i Elę do tańca. Leciała „czekolada”, a mamy nas obserwowały i uśmiechały się do nas. Wiadomo, że my do nich też. Niebawem usłyszałyśmy kolejną melodię „Idziemy do ZOO”. Pełna, swobodna improwizacja. Szkoda, że nie było Was „Centerkowiczów” z Go Pomost! Ciekawi Was, co było jeszcze? Talerze i kijki żonglerskie, którymi kręciliśmy razem z dziećmi. Nasza nieoceniona Ela pomagała klaunowi, wygłupiając się. Chodziła, udając, że dźwiga ciężką przedpotopową walizkę, aż ocierała pot z czoła. Wyobraźcie sobie Elę, jak robi śmieszne miny. Czy potrafię tak, jak Ela wygłupiać się? Myślę, że tak. Były jeszcze szczudła. Spróbowałam jak to jest chodzić na nich. Ela robiła zdjęcia i filmowała. A potem poprosiłyśmy o robienie nam zdjęć. Atrakcją były motory, na których jeździliśmy Ela, Daniel i ja. Wśród motorów był jeden czerwony. Piękne maszyny. Było też stoisko z gadżetami, np. plecakami, maskami zakładanymi na twarz, a także farbami do malowania na buzi i na folii. Hitem były hot-dogi. Sprzedawały się jak maślane bułeczki. Danio zjadł dwie. Pani Patrycja Kwiatkowska to młoda osoba, sympatycznie nas przyjęła i pożegnała. Wzięła od nas numery telefonów oznajmiając, że jeszcze się przydamy. „Centerko” bardzo sympatycznie jest tu przyjmowane. Czujemy się wyróżnieni i dumni 🙂 Pod koniec imprezy przyjechała Ula. Przedstawiłyśmy ją pani Patrycji, że również jest jedną z naszych wolontariuszek. Na koniec zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i podziękowałyśmy za wspaniałą zabawę.

Małgorzata Sikora

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *